Zjeść pomidora i nie umrzeć

  W roku 1820 Amerykanin Robert Gibbon Johnson zapowiedział publicznie, iż zje koszyk surowych pomidorów. Wydarzenie przyciągnęło przed ratusz w Salem tłum gapiów. Kiedy Johnson nadgryzł pierwszy owoc, rozległy się krzyki przerażenia, kilka kobiet zemdlało. Reszta w napięciu oczekiwała na rychły zgon Johnsona.
  Pomidory pochodzą z Ameryki Południowej i Środkowej, do Europy trafiły w XVI wieku. Ich włoska (a tym samym i polska) nazwa pochodzi od słów pomi d'oro, złote jabłka, jako że pierwsze przywożone pomidory były żółte. Początkowo uprawiano je wyłącznie jako roślinę ozdobną, uznano je bowiem za trujące - miały zmieniać krew w kwas i powodować śmierć. Przesąd ten wcale nie był wytworem wyobraźni jakiegoś szalonego konkwistadora, ale opierał się na realnym doświadczeniu. W tamtych czasach naczynia stołowe wytwarzano z dodatkiem ołowiu, który szczególnie łatwo wchłaniały potrawy kwaśne, stając się po prostu trucizną. A pomidory mają wysoką kwasowość.
   Nie wiadomo, kto w Europie po raz pierwszy odważył się skosztować pomidora. Może głód zmusił ludzi do próby spożycia trucizny? Wyobrażam sobie nastoletniego obdartusa, który z brawurą, na jaką stać tylko wczesną młodość, przeskakuje nocą przez mur do ogrodu bogacza i chciwie zrywa piękny, gładki owoc z krzaka rosnącego w donicy przy balustradzie schodów. Żegna się nabożnie, szepcze trzy słowa modlitwy i wbija zęby w miąższ. Woli zginąć od trucizny, niż z dręczącego głodu. Kładzie się  potem wśród splątanych łodyg jakichś zaniedbanych roślin. Rano budzą go kijami, a on wybiega na ulicę i wrzeszczy ze zdumienia i radości. Może taka historia wydarzyła się w Neapolu, a może nigdzie. W każdym  razie już w połowie XVIII stulecia pomidory wzbogaciły dietę Europejczyków. Jadano je surowe i przetworzone, początkowo we Francji i Włoszech, potem na całym kontynencie.
  W Ameryce Północnej pomidory zjawiły się w XVIII wieku, ochrzczono je złowieszczą nazwą "wolfpeach", do której zaniku przyczynił się wspomniany Johnson - ten hodowca warzyw oczywiście  wiedział, że nie zginie od jadu czerwonych owoców, a swoim wyczynem chciał przekonać ludzi, że pomidory są wartościowe i smaczne.
   Dziś z całkowitym spokojem o zdrowie własne i rodziny możemy przyrządzić sos pomidorowy.


Składniki:
pomidory
oliwa
cukier
cebula
czosnek
peperoncino
sól, pieprz

  Kroimy cebulę i wrzucamy do garnka na rozgrzaną oliwę razem ze strączkiem peperoncino. Po paru chwilach peperoncino można wyjąć, żeby sos nie był za ostry.  Sparzone pomidory  obieramy ze skórki. i kroimy na plasterki lub w kostkę. Dorzucamy do cebuli. Smażymy, smażymy, aż pomidory się rozpadną  (w dziewiętnastowiecznych przepisach zalecano co najmniej 3 godziny smażenia, żeby jad uszedł z warzywa, ale wystarczy kilkanaście minut). Wrzucamy pokrojony albo rozgnieciony ząbek czosnku, trochę cukru, sól, pieprz. Smażymy jeszcze chwilę - im dłużej, tym sos będzie gęściejszy i ciemniejszy; ja lubię sos, w którym wyczuwa się jeszcze smak świeżych pomidorów. Na koniec można sos rozetrzeć blenderem na gładką masę.
  Każdy, kto robi sos pomidorowy, ma swój własny przepis, swoje własne dozy składników. Ważne, żeby makaron wrzucić potem do sosu i chwilę potrzymać na ogniu. Mieszać łyżką. A jak chce się zrobić wrażenie, to podrzucać na patelni. Na własne ryzyko.


Cotto

   Jaka byłaby kuchnia polska bez królowej Bony? Czy jedlibyśmy teraz, a jeśli tak, to pod jakimi nazwami pory, cebulę, pomidory, brokuły, gdyby nie porri, cipolle, pomodori, broccoli? A łazanki? Czy to przypadek, że brzmią tak podobnie do lasagna? Niektóre językowe ścieżki wiodą nas prosto ku źródłom, inne prowadzą na manowce.
    Cotto w słownictwie związanym z kuchnią oznacza szynkę (gotowaną, w odróżnieniu od crudo - surowej, pełna nazwa brzmi prosciutto cotto) i  z kotem nie ma nic wspólnego. Tak jak poniższa scenka nie ma nic wspólnego z gotowaniem...

Spaghetti al limone

    W pewien zimny i wilgotny październikowy dzień szliśmy ceglastą uliczką Urbino w dół, wzdłuż osowiałych kamienic z przymkniętymi okiennicami. Z każdą minutą chłód coraz odważniej torował sobie coraz drogę pomiędzy warstwami szalika i cienkim palcem macał mnie po szyi. Przysadzista blondynka z wiolonczelą wynurzyła się cicho zza rogu, żeby zaraz zniknąć w intymnej ciemności niskiej bramy. Zgrzytnął klucz i chwilę później odezwał się gdzieś z pierwszego piętra wesoły dzwonek telefonu komórkowego - trel z innego świata, który dopiero ma się narodzić. Byliśmy już prawie na obrzeżach miasta. Uliczka skręciła gwałtownie w prawo, jakby spieszyła się do celu swojej wędrówki. W oddali stanęły na baczność ostrogłowe cyprysy, a z uchylonego piwnicznego okienka buchnął zapach świeżego ciasta. Zatrzymaliśmy się. Nad drzwiami nieco krzywo wisiał nieduży, brudny szyld, szara kartka zatknięta za gruby pręt kraty oznajmiała, że w tym lokalu pizzę podaje się również w porze obiadu: Pizza anche a pranzo. Ostatnie "o" wypełniał potrójny zawijas, jakby autor napisu popadł w nagłą zadumę, pozwalając dłoni na moment twórczej samowoli. 
   
Urbino

   Weszliśmy do środka i siedliśmy przy jednym z wolnych stolików. Naprzeciwko mnie mężczyzna przypominający do złudzenia jakiegoś aktora lub autora, jadł powoli złocisty makaron. Kiwnął mi porozumiewawczo głową i nad kołnierzykiem koszuli drugi podbródek wygiął mu się w rogalik dyskretnego uśmiechu. Kelnerka o rzymskim nosie podeszła z zafoliowaną kartą  dań i zaczęła objaśniać zmiany w drukowanym menu. Zdaliśmy się na jej nos i gust. 
   Domowe Kluseczki w Sosie Cytrynowym zasługują na to, by zapisać ich imię wielką literą... Kucharz, który - poprzedzony wydatnym brzuchem w opiętym białym fartuchu - wyłonił się zza wahadłowych kuchennych drzwi z dykty, by zadowolonym spojrzeniem omieść gości, zasługuje na kilka akapitów prozy. A nawet poezji.
   Nie spodziewam się, że uda mi się kiedykolwiek powtórzyć tamten smak - we wspomnieniu ulatujący gdzieś w okolice raczej rajskie niż ziemskie - w warunkach domowych i polskich, tak, jak nie można wrócić do smaków i zapachów snu albo dzieciństwa. Ale z przyjemnością przyrządzam własne spaghetti al limone, przyrządzam je w zimne jesienne dni, a popijam esencją lata, lekkim, perlącym się jak śmiech białym winem frizzante.

Spaghetti al limone, porcja na 2 osoby:
2 cytryny
2 łyżki masła
oliwa z oliwek
spaghetti lub inny długi makaron
parmezan
pieprz, sól


 
   Myjemy cytryny i ocieramy z nich skórkę, połowę mieszamy ze startym parmezanem (normalna ilość, jak do makaronu dla 2 osób, czyli kilka łyżeczek). Do dużego garnka wlewamy wodę na makaron, solimy, wrzucamy przekrojoną na połówki cytrynę. Na garnku stawiamy drugi, do którego wrzucamy masło, wlewamy trochę oliwy i resztę startej skórki. Mieszamy, aż wszystko się rozpuści. Kiedy woda się już gotuje, odstawiamy górny garnek, a do wody wrzucamy spaghetti. Kiedy makaron lekko zmięknie (musi być bardzo al dente, nie miękki), włączamy gaz pod garnkiem z sosem i przekładamy do niego makaron. Nie trzeba odcedzać klusek na durszlaku, można je wyłowić widelcem albo łyżką do makaronu i wrzucić do sosu. Ta zasada tyczy się wszystkich rodzajów pasty; w restauracji, w której pracowałam, chyba  w ogóle nie było durszlaka, tylko duże widelce do długiego i łyżki cedzakowe do krótkiego makaronu. Smażymy wszystko na malutkim ogniu przez 2-3 minuty, w razie potrzeby dolewając oliwy  i wciskając sok z pozostałej cytryny. Na talerzach posypujemy parmezanem z tartą skórką oraz świeżym pieprzem.
    Potrawa jest bardzo prosta i tania, ale ma niecodzienny, wykwintny smak. 





Warzywa w oliwie

  - Grillujesz warzywa, posypujesz odrobiną natki, polewasz oliwą. Robimy tak, jak wszyscy - powiedziała Elena, właścicielka toskańskiej osterii La Botte Piena, kiedy zapytałam, jak przyrządzają ich wspaniałą przystawkę verdure sottolio. Od razu przypomniały mi się grillowane bakłażany, które podano mi w pewnej lubelskiej restauracji polane szczodrze galaretowatym sosem słodko-kwaśnym, na tyle przezroczystym, że - ku zgrozie kubków smakowych - nie zauważyłam go przed pierwszym kęsem. Oryginalność nie zawsze wychodzi nam na zdrowie, w przypadku warzyw w oliwie lepiej trzymać się trywialnej tradycji.
 
  Bakłażana kroję wzdłuż na cienkie plasterki, można go obrać ze skórki, można nie obierać.  Ponieważ nie mam patelni do grillowania, kładę bakłażana na zwykłej - suchej -  i przypiekam z obu stron. Powinien zmięknąć i lekko zbrązowieć.



   Papryka wymaga więcej pracy i cierpliwości. Owijam ją w całości folią aluminiową i piekę w żarze w kominku - tak jest najszybciej, bo będzie gotowa w ok. 20 minut, ale można ją też opiec w piekarniku. Powinna dobrze zmięknąć, a skórka powinna się poprzypalać, wtedy dość łatwo da się usunąć, choć i tak zawsze lepi się do palców i noża.



  Gotowe warzywa układam w misie, zwykle dodaję kilka suszonych pomidorów - w tym roku pomidory przywiozłam z południa Włoch, kupiłam na targu na wagę, są lepsze niż pomidory w oliwie w słoikach. Ale obojętnie, jakich użyjemy, warto je dobrze umyć i osuszyć, żeby ich smak nie był zbyt intensywny i przytłaczający. Dorzucam też parę grzybków z octu - Toskańczycy daliby się za nie pokroić:-) - również umytych i osuszonych. Do tego dania nadają się też: cukinia grillowana, pieczarki grillowane, cebula pieczona lub grillowana.
  Na koniec posypuję warzywa natką pietruszki i skrapiam oliwą zmieszaną z odrobiną octu balsamicznego i soli - warzywa nie powinny pływać w oliwie.
   Czerwone wino, trochę pieczywa, zapewniam, że na koniec zrobicie tzw. scarpettę, czyli wyliżecie talerz  chlebem. Smacznego!




Śniadanie z widokiem

    Od dawna nosiłam się z zamiarem uzupełnienia naszej strony www.toskania.org.pl o parę przepisów na włoskie potrawy. Lubię jeść i lubię gotować, eksperymentuję i wymyślam własne dania. Na co dzień bazuję na kuchni włoskiej, nie tylko z miłości do Italii, ale też z powodów czysto praktycznych: jestem wegetarianką (ok, semiwegetarianką, bo od czasu do czasu zjem rybę), a cucina italiana pozwala mi jeść różnorodnie, bez konieczności stosowania wyszukanych przypraw i drogich składników. Zwykle gotuję rzeczy proste, kieruję się własnym gustem i smakiem, dlatego często modyfikuję przepisy albo tylko inspiruję się danym pomysłem. Pracowałam we Włoszech w rodzinnej restauracyjce z kuchnią domową, więc miałam okazję podpatrzeć kilka prostych zasad, stosowanych przez włoskie mammy i poprawić jakość mojego gotowania.
Zapraszam
Anna

Śniadanie z widokiem na Materę, Włochy